Górskie Zajoby w Wietnamie

Wyprawy

Z naszym ostatnim wyjazdem sytuacja była podobna do tej z kawału o rowerze i ruskim. Chodzenia nie było tylko podróż kajakami i to nie górskimi, a zwykłymi i to nawet nie w górach, a w dolinach – ściślej Dolinie Baryczy.

IMG_20160820_152900

No dobra przyznam się Wam, to w cale nie była Polska, po prostu wywiad PRL przerzucił nas w wyjątkowo ekskluzywnych warunkach, na wyjątkowo nikczemną misję szpiegowską do Komunistycznego Wietnamu. Naszym celem było przetransportowanie pewnych dokumentów w dół rzeki Mekong, gdzie na 3897 km rzeki miał czekać zwiadowca Wietkongu (krótko ostrzyżony i miejscowy). Hasło? „Glon na ryju”. Niebezpieczeństwa? „Uważajcie na 1. Dywizję Kawalerii Hala Morre’a”.

Już początek misji pokazał, że może być ciężko. Ruszyliśmy skoro świt (około 11:00), zwodowaliśmy nasze wojskowe canoe w miejscu oznaczonym na naszych mapach kryptonimem „Potasznia”. Ale nic to…

Później było już tylko gorzej. Co prawda na naszą grupę uderzeniową składała się elita Wojskowych Służb Informacyjnych, wszyscy wysocy, wysportowani i przystojni niczym Apollo i Afrodyta razem wzięci, słowem śmietanka szpiegowska jak z kultowego serialu „Stawka większa niż życie”! Jednak nie mogło nas to uchronić przed najgorszym… zapachem napalmu o świcie.

DSC_0273

No dobra, w cale to nie był zapach napalmu, tylko szlugów i browarów, które zaczęliśmy pochłaniać bez zahamowań. Zresztą skutki spożywania napojów wyskokowych na kajakach były identyczne jak zrzut napalmu, bo wszyscy byliśmy równie spaleni i ugotowani jak pola ryżowe na Półwyspie Indochińskim.

Jednak w prawdziwe tarapaty wpadliśmy wtedy, gdy pluton pierwszy, kompani B, 1 Dywizji Kawalerii Hala Moore’a ostrzelał nas ze swoich M16 z brzegów Mekongu… Trup (Trump?) ścielił się gęsto, pardonu nie dawano, rannych dobijano, dziewic żywcem nie brano!

Tak wiem, to w cale nie byli amerykanie i tak to hołota z Żar i Wrocławia rozpoczęła bitwę na śmierdzące glony po środku przepięknej Baryczy. Chorzy ludzie!

Po zakończonej potyczce „The last man standing” ruszyliśmy do ostatniej zapory, utworzonej przez siły Wietkongu. Na jej końcu czekał na nas łącznik Me Nam Khong, któremu wręczyliśmy dokumenty sygnowane literami „Wiesław”. Następnie wsiedliśmy do białego cadillaca  i ruszyliśmy w stronę Sajgonu, gdzie radziecki TU182 przetransportował nas  z powrotem w  granice Układu Warszawskiego. A cała historia odgrywała się w romantycznej scenerii, gdzieś w oddali pobrzękiwały jazzowe instrumenty, a samolot odleciał w blask zachodzącego słońca!

No dobra, tak na prawdę to pokonaliśmy odcinek Baryczy, który normalnie płynie się w 5 h w 9h. Głównie skupiliśmy się na zabawie, trunkach, tytoniu i żartach na poziomie „Pamiętnika Prawdziwego Mężczyzny”. Nasza szóstka z damskim rodzynkiem na czele, pokonała po drodze trzy jazy i ostatecznie dopłynęła do Sławoszowic. Na miejscu rozbiliśmy namioty tuż za tamą (obok stanicy wędkarskiej) i przy dźwiękach piotrkowej harmoszki radowaliśmy się zakończeniem niesamowicie śmiesznej przygody. Polecamy!

 

Bohuslav

Jedna uwaga do wpisu “Górskie Zajoby w Wietnamie

Dodaj komentarz