Kanada w Górach Izerskich

Wyprawy

Długi weekend sierpniowy zawsze przyciąga masę ludzi, spragnionych górskich krajobrazów. Naszym celem było… niespotkanie tych ludzi. Wielokilometrowe kolejki po bryczki nad Morskim Okiem, wojny o precla w Szklarskiej Porębie na deptaku czy też desant klapków Kubota na Śnieżkę to oczywiście bardzo przyjemna forma spędzania czasu, natomiast My – Górskie Zajoby jako ludzie dzicy i pozbawieni kultury osobistej, woleliśmy oddalić się od człowieczeństwa najdalej jak to możliwe. Stąd nasz wybór padł na Czeskie Izery.

Plan był prosty, a czasu niewiele. Nasz górski wypad rozpoczynaliśmy w niedzielę z rana w Białym Potoku niedaleko od granicy Polsko-Czeskiej. Na starcie zjawiliśmy się dość wcześnie,  już o 8:30 z rana. Oczywiście wiązało się to z pobudką o jakiejś pogańskiej godzinie, na całe szczęście jednak nikt nie zaspał.

P1100628

Naszą trasę rozpoczęliśmy od szybkiego marszu zielonym szlakiem z Białego Potoku. Po mniej więcej 30 minutach dotarliśmy do skrzyżowania, gdzie jedna z dróg odbijała do wodospadu Nad czarnym Potokiem, a druga prowadziła w rejon pięknych punktów widokowych na skałkach w rezerwacie Frydlantske Cimburi. Oczywiście nie zrezygnowaliśmy z oglądania wodospadu i warto było!

Po powrocie do skrzyżowania udaliśmy się w dalszą trasę zielonym szlakiem, który piął się w tym miejscu ostro do góry. Po kolejnych kilkunastu minutach doszliśmy do punktu widokowego na skałkach Hajni Kostel, do którego prowadziła znakowana ścieżka.

Dojście na Frydlantskie Cimbury zajęło nam kolejne 30 minut, warto zwrócić uwagę że aby dotrzeć na ciekawie położony szczyt, trzeba zboczyć z zielonego na żółty szlak. Aby wejść na sam szczyt trzeba pokonać zawieszoną drabinkę, a na wierzchołku od jego południowo-wschodniej strony, znajduje się spora przepaść niezabezpieczona barierkami. Szacunek dla Czechów za to, że poprowadzili szlak w tak niezwykłe miejsce i nie zagrodzili wszystkiego płotami, schodami, platformami wiertniczymi oraz wieżyczkami z cekaemami… Niestety w Polsce tak właśnie wygląda większość skalnych szczytów, a tutaj  miła niespodzianka i aż milej się siedzi z piwkiem podziwiając piękne widoki.

Po uzupełnieniu płynów i skonsumowaniu domowych przetworów, ruszyliśmy w dalsza drogę żółtym szlakiem, który prowadził zboczem  Smedavskiej Hory, lecz nie dochodził do samego szczytu. Po około godzinie dotarliśmy do podnóża jednej z najwyższych gór w tym rejonie, czyli Jizery, która oczywiście również padła naszym łupem.

Na samym szczycie oprócz grupy skał, stoi chatka prawdopodobnie leśników. Wejście do niej jest zamknięte, natomiast jakby ktoś chciał się tam przespać to jest taka możliwość na zadaszonej werandzie.

IMG_20160814_123755(1)

Po zaliczeniu głównych atrakcji widokowych niedzieli, przyszedł czas na uzupełnienie asortymentu plecaków i zjedzenie jakiegoś obiadu. W tym celu ruszyliśmy żwawo i z pieśnią na ustach w stronę miasteczka Josefuv Dul, rozważając zalety wcześniejszego planu, który zakładał spędzenie weekendu w jednej spod Bolkowskich miejscowości. Ostatecznie uznaliśmy, że Czeskie Izery warte były grzechu! W Josefuv Dul okazało się także, że transakcje kartą płatniczą w tej części europy można obserwować jedynie w zachodniej telewizji, co doprowadziło mnie wraz z Wujkiem do lekkiej rozpaczy. Na szczęście nasz kierowca Michał posiadał sporo kapitału w czeskiej walucie i dzięki niemu zrobiliśmy potrzebne zakupy w dyskoncie.

Ostatnim celem naszej wycieczki była wieś Jizerka oddalona o jakieś 12 km od Josefuva, ale dzięki ostrej motywującej rozmowie i koksie prosto z Rio dotarliśmy tam w dwie i pół godziny. Choć zakładaliśmy że prosto stamtąd udamy się na miejsce noclegowe, to jednak wyjście na przepiękną polanę i widok niczym w filmach o Ani z Zielonego Wzgórza, wymógł na nas odpoczynek w przydrożnym barze.

Gdy już nawodniliśmy nasze wymęczone nerki, udaliśmy się na spoczynek. Nocleg spędziliśmy po polskiej stronie Izerów w chatce skandynawskiej ustawionej tuż za granicznym mostem (U Karlovskeho mostu), dokąd dotrzeć można żółtym szlakiem prowadzącym z Jizerki do Stacji Turystycznej Orle. Trochę czasu spędziliśmy podziwiając widoki nad rzeką, które przywoływały nam wspomnienia z z Jukonu w Kanadzie. Rzecz jasna to nie były nasze wspomnienia, ale Beara Gryllsa  no ale to też się liczy 🙂

O istnieniu chatki dowiedzieliśmy się od Tomka, który odnalazł mapkę chatek, gdzieś w czeluściach internetu. Natomiast dzięki naszemu kierowcy Michałowi dowiedzieliśmy się o 23:00, że jest ciemno… pewnie bez tej informacji byśmy tego nie zauważyli. Dziękujemy stary!

Noc w chatce nie należała do najcieplejszych, ale jakoś wytrzymaliśmy do 7:00 rano. Marsz do Białego Potoku był męczący ponieważ odbywał się cały czas drogą asfaltową. Wkurzyło to w szczególności Michała i Tomka, którzy w połowie drogi postanowili porzucić dobytek  i zostawić nas na pastwę losu (no dobra na pastwę knajpki z piwem na przełęczy Smedava). Chłopaki niczym Bolt ruszyli biegiem asfaltową drogą w kierunku auta i po godzinie zjawili się nagle jak TOPR na Świnicy ratując nas z opresji. To był ostatni akcent wyjątkowo udanego wyjazdu!

Buhuslav

Screenshot_2016-08-15-09-42-27

 

4 uwagi do wpisu “Kanada w Górach Izerskich

Dodaj odpowiedź do Artur Szymanowski Anuluj pisanie odpowiedzi